Komentarze (0)
Moja podróż do Wilna zaczęła się na dworcu autobusowym i na nim również zakończyła. Tu chwilę po przyjeździe miła Polka z Białegostoku pokazała mi aplikację, która działała bez internetu i pomagała znaleźć każde miejsce w mieście. Tu kupiłam pyszne pączki i stąd odjechałam do Polski. Z tego samego stanowiska odjeżdżały autobusy do Rygi , Tallina, Paryża. Niedaleko znajdował się dworzec kolejowy. Wszystko w jednym miejscu, oznakowane, z kioskami , niedrogimi restauracjami.
W Zgorzelcu-moim mieście powiatowym- nie ma żadnego dworca. Wizytówką miasta są ruiny dworca kolejowego. Cudzoziemcy, ktorzy przyjeżdżają do Polski, mogą na nim odnieść wrażenie , że właśnie skończyła się wojna. Lokalne władze promują Jakuby na cześć niemieckiego heretyka, urzędnicy miejscy reklamują niemieckie szkoły i przedszkola, przemysł się nie rozwija, ale ciągle ci sami samorządowcy mają się swietnie.
W gminie Węgliniec, w której mieszkam , jest podobna sytuacja. Zabytkowy dworzec, który przetrwał dwie wojny światowe i czasy PRL-u nie przetrwał rządów dwóch ostatnich burmistrzów i reform w kolejnictwie. Teraz jest odbudowywany. Sami kolejarze śmieją się z tej odbudowy, ponieważ kolej nie planuje na nim nawet kasy biletowej. Osobliwy samorząd być może wymyśli tam kolejne muzeum repatriantów, albo kawiarnię dla emerytów, bo młodzież już dawno stamtąd wyjechała. Ostatnio znalazłam się na tym dworcu z niewidomym współpasażerem. Szłam wolno, żeby mu pomóc. Niestety uciekł nam pociąg. Szukałam kogoś, kto mógłby nam pomóc. Oprócz myszy i szczura nikogo nie znalazłam. Burmistrz nie jeździ pociągiem, wożą go samochodem, więc dlaczego tak chętnie fotografuje się na jego tle? Trudna zagadka.